Wszyscy jesteśmy prostytutkami – sprzedajemy się!

Ostatnio miałem okazją rozmawiać z bardzo bliską mi osobą na ten temat i okazuje się, że nie dla każdego jest to tak samo oczywiste, jak dla mnie. Okazało się bowiem, że owa osoba miała skrajnie odmienne zdanie. Ja uważam, że każdy z nas jest sprzedawcą, czy tego chce czy nie. Tego wymaga od nas nasza egzystencja. I, bynajmniej, nie chodzi tutaj jedynie o to, jaki mamy zawód.

Każdy coś sprzedaje.

W naszym pogmatwanym świecie, dzieje się bardzo dużo rzeczy, więc w pewnym momencie przestajemy dostrzegać niektóre z nich. Mamy tendencję do tego, by wszystko komplikować. A często rzeczy są prostsze, niż się nam wydaje. Tak właśnie jest ze sprzedażą. Już od najmłodszych lat sprzedajemy (się), choć nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, że tak to się nazywa. Zaczyna się od tego, by sprzedać rodzicom wizję siebie taką, jakiej oczekują. Po co to robimy? – by osiągnąć oczekiwany rezultat. Jeśli chcemy obejrzeć bajkę czy dostać cukierka, to robimy maślane oczka i na wszelkie możliwe sposoby próbujemy przekonać rodzica/dziadka/opiekuna, że to jest nam bardzo potrzebne. Jeśli ten proces zakończymy sukcesem – wtedy udało nam się sprzedać pewną rzecz. W tym wypadku niekoniecznie materialną, ale mimo wszystko dość konkretną. Był cel, był sposób, a finalnie była sprzedaż.

 

Jeśli nie sprzedajemy towaru, to sprzedajemy siebie. A wtedy my stajemy się towarem.

W ten sposób doszliśmy do szczególnie drażliwego tematu, a mianowicie sprzedawania samego siebie. Wielu ludzi reaguje na samo stwierdzenie „sprzedać się” w sposób negatywny, gdyż kojarzy to z niektórymi sytuacjami, które wymagały od ludzi pewnego braku moralności czy zasad etycznych, by osiągnąć zakładany rezultat. Przykładem mogą być politycy, którzy obiecują bardzo dużo, ale ostatecznie realizują całkiem niewiele – sprzedają pewną wizję, której nie są w stanie urzeczywistnić. Sprzedają siebie za wszelką cenę, więc nie ma się co dziwić, że budzi to u społeczeństwa negatywne skojarzenia. Bardziej skrajnym przykładem może być prostytucja. I, gdyby to wszystko uprościć, to okazałoby się, że wszyscy jesteśmy prostytutkami, które sprzedają siebie w bardzo bezpośredni sposób.

Pomijając jednak samą cielesność, to czym różni się od nich pozostała część społeczeństwa. W moim odczuciu – niczym! Sprzedajemy siebie na każdym kroku i gdzie tylko to możliwe. Czasem się postaramy bardziej, czasem robimy to z musu, ale sprzedajemy na okrągło. Choć może to niektórych oburzać, to warto przyswoić sobie tę wiedzę. Najłatwiej uświadomić to sobie na kilku przykładach.

Relacje damsko-męskie.

Sprzedaż w czystej postaci, to relacje pomiędzy kobietą i mężczyzną. I jedno i drugie próbuje sprzedać się sobie nawzajem. Kiedy idziemy na randkę, to pokazujemy się z jak najlepszej strony. Ubieramy atrakcyjnie, myjemy, perfumujemy, czeszemy, wybieramy interesujące miejsce do spotkania, przyjeżdżamy czystym samochodem, wydajemy dość ochoczo pieniądze, itp. Po pewnym czasie, gdy już się sprzedamy tej drugiej osobie (a raczej wizję tego, kim jesteśmy i za kogo chcielibyśmy, by ta osoba nas miała), przestajemy już tak intensywnie przeprowadzać proces sprzedażowy, bo ta sprzedaż już nastała (np. zaręczyny, małżeństwo czy choćby wspólne mieszkanie). Wchodzimy później w okres dbania o klienta, ale z tym to już różnie bywa.

Część z Was pomyśli, że to oszustwo. Jeśli osoba ukrywa przed drugą swoje prawdziwe oblicze, to taki związek jest nic nie warty. Ale przecież nikt z nas nie będzie się przed nowo poznaną dziewczyną pokazywał ze swoich najgorszych stron! To trochę tak, jak sprzedawca w sklepie, zachwalający sprzedawany towar. Przecież nie powie Wam czegoś takiego: „ten telewizor jest kiepski, ma słaby kontrast, zużywa dużo prądu, co drugi jest przez klientów oddawany do reklamacji i u konkurencji można kupić lepszy, ale chciałbym Państwu go sprzedać, bo leży mi na półce i chciałbym na jego miejsce wstawić coś lepszego.”. Gdyby sprzedawca w ten sposób sprzedawał produkty w sklepie, to nie sprzedałby nic. Tak samo z ludźmi. Gdybyśmy na pierwszej randce przedstawili swoje „prawdziwe” ja, to byłaby to dość oryginalna randka: „Słuchaj, poza tym, że jestem fantastyczny w łóżku, to lubię sobie pierdnąć oglądając TV, przy kolacji często rozmawiam o rzyganiu, mieszkam z mamą, bo ostatnio zwolnili mnie z pracy; a by dojechać na tę randkę musiałem wziąć kredyt w Prowidencie”. Owszem, w ekstremalnych sytuacjach, znajdziemy kogoś kto nas przygarnie. Ale w większości wypadków, to może nie zadziałać.

Dlatego sprzedajmy się niemal na każdym kroku. Budujemy swój wizerunek w głównej mierze biorąc pod uwagę nasze atuty. Czasem wady, zamieniamy w atuty. Ale nie używamy do tego naszych złych cech – a każdy takie posiada. Tak samo, jak każdy inny towar. Nie ma ludzi idealnych (poza mną, oczywiście), ani idealnych produktów. A na tym polega sprzedaż, by przedstawić wyższość zalet nad wadami. Czasem te wady ukrywamy, licząc się z późniejszymi konsekwencjami. I może rzeczywiście jest to przykre, ale lepiej jest być tego świadomym, niż później zastanawiać się, dlaczego np. nasz mąż tak bardzo zmienił się po tych kilku wspólnych latach ;)

Praca – sprzedaj się lepiej, niż przyszłej żonie

Najlepszym przykładem, w którym sprzedajemy siebie, jest proces poszukiwania pracy. Zresztą, to nie jest tylko tak, że kandydat sprzedaje się potencjalnemu pracodawcy. Ten pracodawca również sprzedaje się osobie szukającej zatrudnienia. Sami pomyślcie, czy wpisujecie w CV swoje negatywne cechy?! A czy zdarzyło Wam się nieco podkoloryzować niektóre z Waszych umiejętności? Może ten angielski wcale nie jest tak biegły, jak by mógł? A może ta obsługa Excela nie jest aż tak zaawansowana, jak nam się wydaje? Czy to złe? Nie, jeśli będziemy umieli nadrobić zaległości na tyle szybko, by naciągnięcie nie odbiło się na naszej przyszłej pracy. Ale bez tego małego nagięcia – bez tej sprzedaży – nie udałoby nam się zdobyć pracy, a w rezultacie nie nadrobilibyśmy zaległości językowych. I tak to się wszystko kręci. Jeśli pokazujemy przyszłej żonie, że stać nas na pierścionek z brylantem, to musimy się liczyć z tym, że w przyszłości jej oczekiwania będą dość wysokie i może rozczarować ją fakt, że ten pierścionek zawdzięcza teściowej, a nie swojemu mężowi. Nie mniej, jeśli tylko uda nam się do czasu żeniaczki nadrobić kwestie zarobkowe, to nie widzę w tym nic złego.

A jak to jest z pracodawcą? Co ten sprzedaje? Jak to co? Wizję tego, jak to fantastyczna praca na nas czeka. Jak wspaniała jest firma, do której aplikujesz i jak dobrze będziesz wynagradzany. A przecież wiadomo, że pracodawca zatrudnia Cię po to, by na Tobie zarobić. Czasem nie w sposób bezpośredni, bo Twoje stanowisko pracy może wynikać z pewnej konieczności – np. rozpatrywanie reklamacji – ale nikt nie zatrudnia po to, by Tobie było lepiej. Pracodawcy zatrudniają po to, by Cię wykorzystać. I tak jak słowa „sprzedać”, tak samo słowa „wykorzystać”, nie należy odbierać, jako negatywne w tym kontekście. Warto to sobie uzmysłowić, że wizja sprzedawana przez pracodawce, też może być nieco podkolorowana, by zwyczajnie Cię przekonać, że warto dla niego pracować.

Sprzedawaj najlepiej jak potrafisz!

Teraz, gdy już macie w głowie ten fakt, iż wszyscy jesteśmy sprzedawcami – wykorzystajcie to i sprzedawajcie najlepiej jak potraficie. To w Waszym własnym interesie jest. Czy sprzedajecie towary w sklepie, czy szukacie nowej pracy, czy idziecie na randkę, czy też wychowujecie dzieci – bądźcie mistrzami sprzedaży.

Michał Cieślak, sprzedawca

Więcej o Michał Cieślak

Uważam, się jeszcze za młodego człowieka, choć w życiu zaliczyłem już kilka checkpoint'ów, takich jak: ślub, dzieci, własna firma, własne mieszkanie, itp.

25. Sierpień 2014 przez Michał Cieślak
Kategorie: Człowiek, Zarabianie | Tagi: , , , | 2 komentarzy

Komentarzy (2)

  1. Ciekawie podszedłeś do tematu. W zasadzie zgadzam się z Tobą. Każdy z nas przez całe życie buduje sobie jakiś tam PR. Kiedyś ludzie byli tego nieświadomi, dziś w erze Fb staje się coraz bardziej oczywistym, że zdobywanie wirtualnych przyjaciół to czysta gra rynkowa ;) Natomiast jeśli chodzi o sprzedawanie się w relacjach damsko-męskich – wydaje mi się, że kiedy poznajesz nową osobę i zależy ci na niej z jakiegoś powodu, działa tu jeszcze taki czynnik jak motywacja – dla niej/niego jesteś w stanie zrobić rzeczy, o które wcześiej nawet byś się nie podejrzewał. Nagle chce ci się wleźć na drzewo, choć tydzień temu kumpel chciał to zrobić a ty zamulałeś mówiąc „eeee, noga mnie boli”. Poznajesz więc nową osobę i nagle zaczynasz się starać. To jest motywacja. Tyle tylko, że zazwyczaj po czasie słabnie. Dlaczego? Bo szukałeś/(aś) a wręcz usytuowałeś/(aś) ją w czynnikach zewnętrznych (w kimś), a nie w sobie samym. Poza tym fajny tekst ;) Pozdrawiam!

  2. Dzięki Aniu. Rzeczywiście tak jest, że potrafi się wtedy zrobić więcej, ale to też częściowo wynika z tego, że chcemy, by ta osoba postrzegała nas w jak najlepszym świetle.

Napisz coś ciekawego

Pola wymagane są zaznaczone * markiert


Visit Us On FacebookVisit Us On LinkedinVisit Us On TwitterVisit Us On Google PlusVisit Us On PinterestVisit Us On YoutubeCheck Our Feed