Przesiadywanie do późna w nocy.
Ostatnio coraz mniej przesiaduję do późna, gdyż staram się wypełniać regularnie plan pracy w ciągu dnia. Okazuje się, że jeśli mamy pracę w domu, to wymaga ona wiele samozaparcia i wytrwałości, by rzeczywiście cokolwiek z tej pracy wyszło. W domu jest tak wiele innych równie ciekawych zajęć, że ciężko jest zmusić się do pracy. Ale mając pewien plan, można jakoś z tym żyć.
Problem przesiadywania do późnych godzin nocnych jest problemem wielu osób, których życie związane jest mocno ze światem wirtualnym. W moim przypadku przesiadywanie do późna zazwyczaj wynika z potrzeby zrobienia czegoś, czego nie zdołałem zrobić wcześniej. Ja już tak mam, że jak coś rozpocznę, to chciałbym zakończyć to w jakimś sensownym punkcie, by następnego dnia nie musieć wszystkiego rozpoczynać w połowie drogi. I tak oto właśnie dzisiaj znów siedzę do późna, mimo niezadowolenia mojej żony.
Generalnie jednak dochodzę do wniosku, że ma to w sobie niewiele sensu. Otóż w nocy człowiek jest już dosyć mocno zmęczony i jego wydajność drastycznie spada, z czego sobie często nawet może nie zdawać sprawy. Szczególnie jeśli człowiek przesiaduje tak już od dłuższego czasu – tzn. np. przez ostatni miesiąc chodził spać nad ranem. Wtedy staje się to normalnością, ale prawda jest taka, że nie ma to zbyt wiele z nią wspólnego. Człowiek nie jest naturalnie przystosowany do pracy w nocy, gdyż zazwyczaj wtedy dopada nas senność. Sam brak światła dziennego jest tutaj wystarczającym powodem, by dojść do takich wniosków. Gdyby nie sztuczne oświetlenie, praca taka byłaby praktycznie niemożliwa. Teraz mamy taką możliwość, ale czy rzeczywiście musimy z niej korzystać?
Czy można to lubić?
Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to pewnie nie jeden z Was mógłby powiedzieć, że tak naprawdę pracuje do późna, bo to lubi. Przecież noc ma w sobie pewną magię, którą odczuwa się dopiero, gdy się posiedzi odpowiednio długo. Teraz jest godzina 1:55 i rzeczywiście świat wygląda zupełnie inaczej niż za dnia. Przede wszystkim panuje błoga cisza, która sprawia, że najgłośniejszym hałasem jest moje stukanie w klawisze klawiatury oraz delikatny szum od komputera (a komputer mam bardzo cichy i w dzień w ogóle go nie słychać). Od czasu do czasu przejedzie jeszcze jakaś karetka pogotowia na sygnale lub przejdzie się ktoś ulicą. Zazwyczaj wypiwszy wcześniej kilka piw, co można stwierdzić po donośnym głosie i dość chwiejnym kroku.
A to jeszcze nie wszystko. Jeśli ktoś pracuje w domu, to dodatkowym atutem pracy w nocy jest fakt, że nic go nie rozprasza. Nie ma dzieci, które zachęcają do zabawy, a żona nie woła ani na obiad ani do pomocy. Nikt też nie stara się oderwać Cię od komputera, więc możesz pisać jeden program przez trzy godziny nie odrywając się nawet na chwilę. Podobnie zresztą jest podczas pisania tekstów, takich jak np. tego artykułu. Mogę pisać tak długo jak zechcę i wiem, że nikt nie będzie mi przeszkadzał, bo wszyscy już śpią. Jest nawet specjalny temat na forum przeznaczony dla nocnych marków.
Plusy i minusy …
Ale prawda jest taka, że te wszystkie plusy i tak nie są w stanie zrekompensować minusów. Gdy człowiek spróbuje przejść na normalność i zacznie wstawać wcześnie rano – szybko zorientuje się, że może zrobić znacznie więcej. Wystarczy troszkę czasu i również rozpraszanie uwagi przez wszystkie inne osoby czy wydarzenia, nie będzie tak dużym problem. Tego można się nauczyć i rzeczywiście warto to zrobić. Dopiero gdy to się uda odkryjemy, jak długi może być dzień i jak wiele można w ciągu niego zrobić. A wieczorem można spokojnie położyć się do łóżka, by rano znów wstać wypoczętym.
Czego sobie i Wam serdecznie życzę
Michał Cieślak
Palenie papierosów.
Postanowiłem poruszyć ten niewątpliwie przykry temat, jakim jest palenie papierosów. Dodam, że mojej rodzinie palili praktycznie wszyscy. Ja również miałem tą przyjemność skosztować kilkukrotnie papierosów. W związku z tym mam pewien obraz sytuacji i wiem o czym piszę. Mają zaledwie kilka lat paliłem papierosy ze starszymi kolegami. Oczywiście z braku pieniędzy zazwyczaj nie mogliśmy ich sobie kupić, więc moi starsi koledzy wpadli na pomysł, by iść na stadion i tam zebrać kilka niedopałków.
Wszystko przez niedopałki!
A skoro już o niedopałkach mowa, to właśnie już tutaj pojawia się pierwszy problem. Otóż bardzo denerwuje mnie, gdy ktoś pali i przemieszcza się z tym papierosem. Szczególnie denerwujące jest to w przypadku, gdy porusza się przede mną w tym samym kierunku co ja. Wtedy cały dym trafia do mojego układu oddechowego i choćbym nie wiem jak się starał go nie wdychać, to niestety nie da się uniknąć nieprzyjemnego „zapachu” ubrań czy też włosów. Cóż więc pozostaje – są trzy opcje: wyprzedzić taką osobę, zwolnić odrobinę lub próbować coś z tym zrobić i zwrócić takej osobie uwagę.
W przypadku pierwszego rozwiązania co najwyżej grozi Ci odrobinę większę zmęczenie i lekka irytacja. Oczywiście nie ma mowy o przyjemności takiego spaceru, ale problem rozwiązany. Druga opcja wydaje się być bardziej rozsądna, gdyż nie zmęczymy się ani odrobinę – ale jest możliwa tylko pod warunkiem, że nigdzie się nie spieszymy i że za nami nie ma więcej takich osób, bo w końcu musielibyśmy całkiem stanąć. I dochodzimy do trzeciej opcji, która powinna być najczęściej stosowana, ale z różnego rodzaju powodów, nie jest. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi i jak ten ktoś zareaguje na nasze delikatne zwrócenie uwagi – a przecież nie o to chodzi, by się jeszcze przez taką osobę denerwować.
A zatem, jeśli już ktoś musi palić, najlepiej byłoby, gdyby robił to stojąc w miejscu. Wtedy nawet, jeśli przechodzimy obok, mamy możliwość wstrzymać oddech, a nasze ubranie nie zdąży jeszcze zebrać całego odoru, jaki daje dym z papierosów.
Z odpałkami wiąże się jeszcze kilka innych problemów. Niektórym wydaje się, że wyrzucenie resztek papierosa gdziekolwiek nikomu nie robi nic złego. Ja to jednak dostrzegam inaczej. A już szczególnie nie lubię, gdy ktoś rzuca jeszcze palącego się papierosa i odchodzi. Taki papieros tli się jeszcze przez kilka minut, a my jako przypadkowi przechodnie znów jesteśmy narażeni na dym. A przecież tak niewiele trzeba, by go zgasić – dlaczego jednak mam to robić ja, jako osoba, która nie pali. To tak jak bym za każdym razem robił kupę na chodnik, a ktoś inny miałby ją sprzątać. Skoro już ktoś rzuca ten niedopałek, to niech go przynajmniej zgasi.
„Plażo-palo-wicze”…
Z tym, że wyrzucenie gdziekolwiek takiego niedopałka jest co najmniej złym przyzwyczajeniem. Po pierwsze, jest to taki sam śmieć, jak każdy inny. W związku z tym osoba, która tak robi, zwyczajnie zaśmieca nasze miasta i wsie i co tam jeszcze jest. I tutaj, jak zwykle, możemy to podzielić na sytuacje, które mogą takich jak ja zdenerwować lekko lub bardzo mocno. Otóż, jeśli ktoś wyrzuci „peta” (zgaszonego) w trawę lub gdziekolwiek indziej, gdzie go nie zobaczę, to pół biedy. Natomiast nie potrafię zrozumieć, kiedy ktoś rzuca resztki papierosa np. na plaży. Ludzie, przecież sami też z tej plaży korzystacie – czy rzeczywiście tak bardzo podoba Wam się, że na plaży robi się totalny „syf”. To się oczywiście tyczy również puszek po piwie, ogryzków i wszelkich innych śmieci – ale to już odrębny temat. Wracając do papierosów… dlaczego rzucanie petów do piasku na plaży jest głupie? Otóż wytłumaczenie jest niezwykle proste, a można je szybko zrozumieć, gdy ma się małe dzieci. Dziecko w wieku do 3 lat jest bardzo ciekawe świata i wiele rzeczy bierze do buzi. Czy już na tym etapie musi próbować papierosów? I to na dodatek nie w taki sposób, w jaki powinno się ich próbować. Przychodzi więc taki rodzic i zanim pozwoli dziecku pobawić się w piasku na plaży, musi najpierw dokonać oględzin – a po tym posprzątać wszystkie tego typu odpady.
Temat papierosów nie jest jeszcze wyczerpany. Gdyż, trzymając się jeszcze tematu plaży, czy rzeczywiście jeśli już ktoś tam jest, czy musi palić koniecznie w tym miejscu, w którym przebywa? Czy tak ciężko jest pomyśleć też o innych osobach, które nie koniecznie chcą czuć nikotynę w ustach? Przecież wystarczy przejść się gdzieś, gdzie nie ma nikogo w promieniu 20 metrów i tam spokojnie sobie palić. To takie proste, a jednocześnie chyba bardzo trudne, bo jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją. I to samo tyczy się palenia na przystankach, przed wejściem do sklepu, na uczelni, w toalecie i wielu wielu innych miejscach.
Co zrobić z palaczami, którzy nie szanują innych?
Coż, temat jest bardzo ciężki. Kiedyś myślałem o tym, że zawsze mogę kogoś opluć – ale to nie zupełnie to samo. Można zwracać uwagę, ale zazwyczaj niepotrzebnie traci się tylko nerwy, a efektów zero. Być może „puszczanie bąków” byłoby jakimś rozwiązaniem, ale mało eleganckim – a przecież nie chodzi o to, by sprowadzić się do niskiego poziomu osoby, którą chcemy czegoś nauczyć. Jest jednak pewne rozwiązanie, które jest eleganckie i wcale nie musi kosztować wiele. Wystarczy zaopatrzyć się w jakieś tanie, intensywnie pachnące i nie koniecznie ładnie, perfumy. Kilka razy psiknąć taką osobę i będzie przez pół dnia pachnieć. Gorzej, jeśli komuś się spodoba taki zapach ;)
Pragnę dodać, że bynajmniej nie przeszkadzają mi palacze sami w sobie i wcale nie chcę zabierać im tej możliwości. Uważam jednak, że paląc należy szanować wszystkich, którzy tego nie robią i nie uprzykrzać im ichniejszego życia. Wystarczy palić w odpowiedni sposób. Jeśli się to lubi, to czemu nie. Ale osobiście uważam, że to straszny nałóg – niewiele daje, a smród jest niesamowity! Zdecydowanie lepszy jest alkohol…
Pozdrawiam wszystkich palaczy
Michał Cieślak
Strata czasu i źle wykorzystane wynalazki ludzkości.
Czasem się zastanawiam dlaczego wymyślono tak wiele rzeczy, które zabierają nam czas. Oczywiście wiadomo, że w większości chodzi o pieniądze, ale czy rzeczywiście te rzeczy są nam tak bardzo potrzebne? Kiedyś ich nie było i wydaje mi się, że dzięki temu ludzie mieli więcej czasu dla siebie – chętniej spotykali się ze sobą i chętniej też wychodzili z domu. W tym momencie dom może być tak rozbudowaną rozrywką (lub nudną i monotonną jednocześnie), że wcale nie trzeba z niego wychodzić, by przenieść się gdzieś indziej – choćby tylko wzrokiem.
Pierwszy zabójca…
Na mojej liście zabieraczy czasu pierwsze miejsce zajmuje telewizor. Wydaje mi się on być najbardziej bezsensowną rozrywką, jaką kiedykolwiek wymyślono. Oczywiście, ma on swoje zalety, jeśli chodzi o np. przekaz informacji. Choć, zważywszy na współczesną jakość takich informacji i ich rzetelność, kiedy to dziennikarze z wszystkiego potrafią zrobić aferę, i ta jego cecha powoli przestaje być istotna. Sam telewizor nie jest może tak zły, jak złe są rzeczy, które w nim można obejrzeć.
Gdy włączymy którykolwiek z programów dostępnych za darmo szybko zauważymy, że znaczną część czasu wypełniają reklamy. Jeśli jeszcze reklama jest w miarę przyzwoicie zrobiona, to i z przyjemnością obejrzy się ją po raz pierwszy. Gorzej, jeśli jest to reklama tandetna, czy też na bardzo niskim poziomie merytoryczno-kulturalnym. A tych drugich jest niestety coraz więcej. Reklama schodzi na psy. Widzimy coraz więcej kiczu i wulgarności. Mało która reklama ma jeszcze jakiś przekaz, poza samym przekazem reklamowym. Mało która sprawia, że oglądamy ją z przyjemnością i zaciekawieniem. Niestety większość jest po prostu marnowaniem naszego czasu.
Inną sprawą są filmy. Tutaj od czasu do czasu trafi się jakiś ciekawy film, który może mieć pozytywny wpływ na nasze życie. Filmy, które czegoś nas uczą, w jakiś sposób trafiają do nas, mają wartość, którą należy docenić. Niestety tych filmów jest stosunkowo niewiele, jeśli weźmiemy pod uwagę ilość filmów, których jedynym celem jest zysk. Powstaje strasznie dużo filmów, które poruszają ten sam temat, bez żadnego głębszego sensu. Ich jakość pozostawia wiele do życzenia, ale przecież zanim filmu nie zobaczymy, nie wiemy czy jest aż tak zły, jak go opisują inni.
Uważam, że telewizja i telewizor to wynalazek, który niestety jest wykorzystywany niewłaściwie. Warto obejrzeć czasem coś dobrego, ale w większości przypadków prezentowany jest nam totalny chłam. A na dodatek wszystkiego serwisy informacyjne przestały już być wiarygodnym źródłem informacji. I to jest smutna prawda. Dlatego polecam spędzać czas przy innych rozrywkach – jak choćby gry planszowe, w które możemy pograć z rodziną czy też znajomymi … a nawet z sąsiadami.
Drugi z listy.
W zasadzie drugi na mojej liście powinien znaleźć się komputer. Sam niestety przyczyniam się do powstawania rozrywki, która z punktu widzenia rozwoju ludzkości, jest rozrywką raczej destruktywną. Chodzi oczywiście o gry komputerowe, które potrafią zabrać z naszego życia długie godziny i niestety nie dają nic w zamian. O ile jeszcze czasem przytrafią się gry, z których możemy się czegoś dowiedzieć, o tyle cała reszta jest zwykła komercyjną produkcją, której jedynym zamiarem jest wyciągnięcie z naszej kieszeni kolejnych pieniędzy.
I taka jest niestety smutna prawda. Jedyne gry, jakie uważam za sensowne, to tak w zasadzie gry tego typu, jak na konsolę Nintento Wii. Jeśli możemy w coś zagrać w kilka osób, a na dodatek poruszać się przy tym choćby odrobinę, to widzę tutaj pozytywny aspekt grania. Wszystkie pozostałe gry, to tylko pożeracze czasu i naszych mózgów. Długie przesiadywanie przed komputerem tylko po to, by zamknąć się w wirtualnym świecie naprawdę nie ma sensu. Lepiej umówić się ze znajomymi i zagrać w bilard, niż zagrać w kolejny mini golf online. Oczywiście najlepiej byłoby zagrać w golfa nie online, ale to już kosztuję znacznie więcej i wymaga również odpowiednich zasobów czasu.
Moje zdanie jest takie. Komputer owszem jest potrzebny i przydatny, ale jak zwykle, należy używać go z rozwagą i odpowiednim podejściem. Jeśli chcemy zagrać – śmiało – ale niech to nie odbywa się kosztem naszego życia towarzyskiego i rodzinnego, bo na starość zostaną nam tylko te gry, a one niestety nie pomogą nam się podetrzeć ;)
Trzeci na liście.
Być może trzecia rzecz z mojej listy nie zupełnie zabiera nam czas, bo dzięki niej możemy trochę tego czasu odzyskać, ale zabija w nas coś innego, równie cennego. Chodzi o wynalazek jakim jest samochód. Ma on wiele zalet, których tutaj nie będę wymieniał. Powiem tylko o jednej – jeśli potrzebujemy gdzieś dojechać i bardzo nam się spieszy, to nie znajdziemy zbyt wiele alternatywnych rozwiązań, które spiszą się lepiej niż samochód.
Ja jednak chciałbym opisać te negatywne aspekty istnienia samochodu. Ogólnie o samochodach można pisać bardzo dużo i z pewnością poświęce na to cały artykuł, ale tutaj chciałbym napisać o jednej rzeczy w związku z tematem. Otóż ostatnio miałem przyjemność gościć jednego z członków mojej rodziny. Dodam, że w wieku 12 lat. Żeby nie siedzieć ciągle w domu, kilka razy wyciągnęliśmy tą osobę na dwór – a konkretnie na spacer. Pytanie tej osoby było takie: „Gdzie idziemy? Czy nie możemy zwyczajnie dojechać na miejsce samochodem, zamiast iść?”.
O co w tym wszystkim chodzi. Samochód zabija w nas potrzebę oraz chęć przemieszczania się na naszych własnych nogach. Jeśli 12 letnie dziecko, które powinno być pełne energii, nie chce spacerować, to znaczy, że coś jest nie tak. Dlaczego tak często korzystamy z samochodu? Znam wiele osób, które jadą do pracy samochodem, mimo że mogą dojść piechotą do miejsca pracy w ciągu zaledwie 10 minut. O ile przyjemniej jest się rano przejść, niż przejechać tą samą trasę samochodem. Dodam, że idąc piechotą możemy zauważyć rzeczy, których nie dostrzegamy siedząc za kierownicą. Nie wspomnę już o oszczędnościach na paliwie. Owszem, może zystamy te kilka minut, ale czy to rekompensuje nam stratę w naszej formie? W chęci do życia i sile witalnej? Spacer to coś, co powinniśmy robić jak najczęściej. Dlaczego tak wiele świeżo upieczonych mam zabiera swoje dzieci w wózku na spacer? Żeby dziecko poznało otoczenie, zaczęrpnęło świeżego powietrza i wyszła z zamkniętych pomieszczeń, w jakich spędzamy najwięcej czasu.
Mieszkamy i pracujemy zazwyczaj w jakichś zamkniętych budynkach, z dala od natury – i na własne życzenie, jeszcze skracamy sobie kontakt z otoczeniem jadąc samochodem. Myślę, że w przypadku samochodu, znów mamy do czynienia z kiepskim wykorzystaniem rewelacyjnego wynalazku. A zatem jeździjmy, gdy tego rzeczywiście nam trzeba – ale jeśli jest taka możliwość, idźmy piechotą. Wyjdzie to nam z pewnością na zdrowię (a może nie tylko nam, ale również wszystkim dookoła, bo nasze auto spali mniej paliwa).
Dziękuję za czytanie i życzę miłych spacerów
Michał Cieślak
Konstrukcja człowieka.
Dzisiaj podczas rozmowy z żoną nasunął mi się pomysł na artykuł. Otóż postanowiłem poruszyć temat tego jak skonstruowany jest człowiek. Mam nadzieję, że zastanawialiście się kiedyś nad tym dlaczego właśnie tak wyglądamy, jak wyglądamy. Nie chodzi mi tutaj o to czy jesteśmy ładni, czy też nie – ale raczej o budowę fizyczną, układ naszych narządów i ich rozmieszczenie. Jeśli się nad tym nie zastanawialiście, to jest dobry moment by to zrobić.
Czemu jesteśmy tak dalecy od doskonałości?
Gdy spojrzeć na istotę ludzką w sposób najbardziej obiektywny, jak tylko to możliwe będąc tą właśnie istotą, możemy zauważyć, że pewne rozwiązania zastosowane w naszym organizmie są co najmniej dziwne. Oczywiście nie chcę tutaj twierdzić, że nie jesteśmy istotą bardzo rozwiniętą czy też skomplikowaną – bo rzeczywiście na tym etapie naszego pojmowania, jako człowieka, taką właśnie istotą jesteśmy. Ale dlatego tymbardziej nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak łatwo możemy stracić życie.
Układ pokarmowy i układ oddechowy.
Jak powszechnie wiadomo, mamy takie dwa układy, z których jeden służy do oddychania a drugi do przemiany pokarmu na inne składniki, niezbędne nam do życia. I do niczego bym się może nie przyczepił, gdyby nie fakt, że „wejście” do obu tych układów znajduje się bardzo blisko siebie. Czy zdażało Wam się, że próba połknięcia czegoś w większej ilości powodowała, że nie mogliście oddychać? Jak tak miałem i znam takich osób więcej. Czy to jest rozwiązanie dobre? Mam pewne wątpliwości, szczególnie, że podczas picia woda może trafić nie do tego układu co powinna! A zatem jesteśmy bardzo blisko tragedii. Jest to moim zdaniem znaczna niedoskonałość i oczekuję od natury, że nasi potomkowie w drodzę ewolucji ten mankament jakoś poprawią.
Ciąża i poród.
Sam fakt, iż możemy przyjść na ten świat i w nim żyć, jest bardzo pozytywną informacją i tutaj należą się brawa dla natury, że mamy taką możliwość. Ale czy rzeczywiście nie dało się tego rozwiązać lepiej? Sam okres ciąży to dla dziecka okres próby – czas przetrwania. Czy zdoła ono przeżyć do czasu porodu. Na dziecko czeka wiele niebezpieczeństw, a przecież jeszcze się nawet nie urodziło. I zakładając, że pominiemy wszystkie możliwe choroby, jakie owe dziecko mogą spotkać – nawet jeśli „dorośnie” na tyle, by móc wydostać się na świat i przeżyć, to w chwili porodu np. owinie się pępowiną i nieszczęście gotowe. Już nie wspominając o tym, że ułożenie dziecka może być nieprawidłow, etc. Rozumiem, że jakaś selekcja musi być – ktoś umierać musi. Ale zawsze wydawało mi się, że polegało to na tym, że słabe jednostki giną, a mocne żyją dalej. W tym wypadku jest to raczej metody „chybił, trafił” i w żadnym wypadku nie zależy od siły danej jednostki. Trochę to nie sprawiedliwe, ale przecież nikt nie mówił, że życie jest sprawiedliwe.
Jakie Wy dostrzegacie niedoskonałości?
Postanowiłem, że na chwilę obecną zakończę ten temat i dam możliwość Wam wzięcia w nim udziału. Bardzo proszę o zgłaszanie mi Waszych spostrzeżeń na temat konstrukcji człowieka oraz wszystkich jego wad, jakie uda Wam się znaleźć. Mój mail bezsens@bezsens.info. Oczywiście możecie również zapisać je w komentarzach poniżej. Postaram się systematycznie aktualizować ten temat, jeśli tylko będą ciekawe propozycje.
Pozdrawiam
Michał Cieślak
Dlaczego akurat gry, a nie cokolwiek innego?
Być może część osób, które mnie zna, zastanawiało się kiedyś, skąd u mnie pomysł na tworzenie gier online. Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy to jeszcze w czasach pobierania nauki w liceum, moje drogi spotkały się czym, co nazywano „programowanie”. Wtedy jeszcze była to dla mnie czarna magia i bywały nawet takie momenty, kiedy to moja dziewczyna (Kasia) wiedziała więcej ode mnie. Na przykład wiedzieła, że jak w visual basicu wpiszemy end() w dowolnym miejscu, to w tym miejscu zakończy się dana funkcja, czy też program. Ja natomiast potrafiłem jedynie przepisać to tam, gdzie pokazali na przykładzie w książce.
Co to jest ten flash?
Ale długo czekać nie trzeba było. Temat mnie wciągnął na tyle mocno, że zacząłem coś tam rozumieć. Była jednak w klasie taka osoba, która zawsze umiała więcej niż ja, a był nią niejaki Artur. Każdy z nas miał za zadanie przygotowanie jakiegoś programu – oczywiście ja i Artur staraliśmy się rozwijać nasze umiejętności, tworząc coraz bardziej rozbudowane programy. On jednak w pewnym momencie wpędził mnie w osłupienie, kiedy to w czasie zajęć przy komputerach pokazał swoją ostatnią produkcję. Żałuję, że nie mogę jej Wam pokazać, ale postaram się ją opisać. Otóż, był to chyba jego pierwszy „program” wykonany w czymś, co nazywało się flash. Była to nawet swego rodzaju gra. Otóż na ekranie znajdował się koszykarz, narysowany jako „kreskowy ludek” (składał się tylko z kresek ręcznie narysowanych), a także przycisk, który umożliwiał rzucenie do kosza. Zasada była prosta – naciskałeś przycisk i jeśli miałeś szczęście, to ludek trafiał do kosza. Jeśli nie miałeś szczęścia, to … nie trafiał.
Wydaje się, że była to strasznie prosta rzecz (i tak w rzeczywistości było), ale gdy porównamy tego koszykarza, do naszych ówczesnych produkcji, to wypadał on całkiem nieźle. Ja w każdym bądź razie byłem zachwycony i musiałem zapoznać się z tym czymś, co tak tajemniczo nazywało się „flash”. Poszukałem w internecie o co chodzi i już wiedziałem, że chodzi o program Macromedia Flash. Jakiś czas później kupiłem sobie pierwszą książkę dotyczącą obsługi tego programu. I tak się to wszystko zaczęło.
Wakacje nad morzem z laptopem i książką…
Pamiętam, że w najbliższe wakacje od tego wydarzenia, wyjechaliśmy z dziewczyną nad morze i tam (ku jej wielkiemu niezadowoleniu), zamiast leżeć z nią na plaży, leżałem w domku z książką i laptopem. To właśnie wtedy powstały Kaczuchy, czyli moja pierwsza gra we flashu (i ogólnie pierwsza gra). Od tamtej pory moja fascynacja nad flashem i actionscriptem już tylko się powiększala i powstało jeszcze może dwie gry wkrótce po kaczuchach. Artur też nie próżnował i zrobił ze dwie gry. Wtedy to właśnie zaproponowałem mu, by założyć razem portal z naszymi grami – na co on stwierdził, że jesteśmy zbyt kiepscy, by to zrobić. I tak oto pomysł został porzucony na kilka lat.
Studia i wracający pomysł o portalu z grami.
Gdy skończyliśmy liceum wraz z Kasią udaliśmy się na studia na Politechnikę Krakowską. Ponieważ ona uwielbia wygrywać różne rzeczy – większą frajdę sprawia jej wygranie czegoś, niż gdy zarobi tyle pieniędzy, że może sobie sama to kupić – szukaliśmy gier, w które grając można coś wygrać. Znaleźliśmy coś co nazywało się Snorki (ale chyba już było po konkursie, bo mimo wysokich wyników nigdy nie dowiedzieliśmy się, co można było wygrać), a także konkurs na stronach StatOil, gdzie grając w grę typu Parki, można było coś wygrać. Wygrana na Statoil była tajemnicą – tzn. grało się i nie wiadomo było, jaka jest nagroda. Okazało się, że nagrodą za nasze kilkadziesiąt godzin grania jest 200 punktów w Premium Club. Te dwa konkursy nas całkowicie zdołowały i wspólnie stwierdziliśmy, że w Polsce nie ma gdzie zagrać w gry, by coś wygrać.
Postanowiliśmy to zmienić, ale w między czasie napatoczył się nam wakacyjny wyjazd za granicę (do Glasgow konkretnie). Obiecałem wtedy Kasi, że jak wrócimy, to zrobię 10 gier. I tak też się stało. Pierwszymi grami na gryzoniach były: Kaczuchy, Kajaki, Puzzle, Sztrzel a potem uciekaj, Smutnooki Fred, Żabka w opałach, Bitwa Morska, Wyścig Plemników, Deskorolkowiec i Pieniądze na ulicy. I tak powstały GRYzonie.pl.
Skąd taka nazwa?
Kiedy wymyślaliśmy nazwę GRYzonie, musieliśmy sprostać kilku wymaganiom. Otóż najlepsze nazwy ze słowem gry były już dawno zajęte. A jednocześnie zrobienie kolejnej strony, której nazwy nikt nie zapamięta, było pozbawione sensu. I tak Kasia w końcu rzuciła, że może gryzoń. Ja na to, że nie może być, gdyż ma polską literkę w nazwie i będą się ludzie mylić. W końcu postanowiliśmy, że będą to gryzonie. Jak się okazało domena GRYzonie.pl była wolna, więc szybko ją zajęliśmy. Do dziś utrzymywana jest u tego samego rejestratora, jakim jest NASK. Nie powiem, by było to opłacalne, ale jakoś nigdy tego nie zmieniłem. Po kilku latach mogę powiedzieć uczciwie, że nazwa jest trafiona, gdyż łatwo ją zapamiętać, a jednocześnie występuje tam słowo gry.
Z tą nazwą jest kilka śmiesznych historii. Dostawaliśmy początkowo wiele maili z pytaniami odnośnie życia zwierzątek, np.: „dlaczego mój myszoskoczek zdechł?”. Dowiedzieliśmy się również, że istnieje takie coś jak „kapibara” i że jest to gryzoń (w dodatku całkiem spory). W tym momencie już nikogo raczej nie dziwi, że GRYzonie mogą kojarzyć się z grami, a stronę odwiedza kilkaset tysięcy osób miesięcznie. A ostatecznie gry Artura również dołączyły do zestawu naszych gier i w tym momencie są częściej dodawane jego gry, niż moje. Jak więc widać mój pomysł z czasów liceum był słuszny – szkoda, że nie został od razu zrealizowany :(
Google i jego wpływ na internet
Myślę, że mało jest już na świecie takich internautów, którzy nie wiedzą co to Google. Gdyby jednak tacy się znaleźli i akurat czytali ten artykuł, to powiem Wam, że jest to nazwa firmy, która zmieniła świat – a w tym przede wszystkim świat związany z internetem.
Pomysł wart miliony…
Wszystko zaczęło się od pomysłu na to, w jaki sposób dotrzeć do informacji zamieszczonych na różnych stronach internetowych. Jeśli nie wiecie, to podobna myśl sprawiła, że powstał również taki portal jak Yahoo!. W przypadku Yahoo! zaczęło się to od stworzenia katalogu stron – właściciel strony sam ręcznie dodawał linki, które prowadziły do wartościowych (jego zdaniem) stron. Oczywiście pomagali mu w tym również internauci, którzy przysyłali różne adresy internetowe, które mogły znaleźć się w katalogu. I tak oto powstało Yahoo!.
Ale nie o Yahoo! ma być ten artykuł, przejdźmy więc do Google. Otóż Twórcy wyszukiwarki google byli niezadowoleni z tego, jakie wyniki zwracają inne istniejące wtedy już wyszkiwarki. Dużym problemem był tzw. spam, który sprawiał, że po wpisaniu szukanego hasła, na pierwszych wynikach pojawiały się np. strony erotyczne lub inne, które nie miały zupełnie nic wspólnego z poszukiwanymi informacjami. Niestety firmy, które w tamtych czasach tworzyły wyszukiwarki, nie przejmowały się tym aż tak bardzo, gdyż wyszukiwarki same w sobie nie były atrakcyjne, ze względu na dochody, które generowały. Drugim problemem był fakt, że przecież każda wyszukiwarka kierowała użytkownika do innych stron – a chodziło o to, by użytkownicy zostali na stronach portalu. Stąd rozwój wyszukiwarek nie był sprawą priorytetową takich potentatów, jak np. wymienione już wcześniej Yahoo!.
Rozwiązanie problemu przez Google?
Taki stan rzeczy sprawił, że założyciele wyszukiwarki google (Larry Page i Siergiej Brin) zainteresowali się tematem wyszukiwania w internecie. Ich pomysł opierał się na pewnym fakcie, który związany jest z odnośnikami na stronach internetowych. Otóż założyli oni, że jeśli do danej strony prowadzi dużo odnośników, to stanowi ona większą wartość, niż witryna, do której prowadzi znacznie mniej linków. Słowo link pochodzi z języka angielskiego i często się go używa w formie „spolszczonej”, czyli np. linki, linków, linkami, itp. W ten oto sposób powstał tzw. Page Rank, którego nazwa pochodzi od nazwiska jego twórcy (Page). Sam Page Rank, oprócz ilości linków, bierze pod uwagę również jakość linków. W związku z tym, jeśli do jakiejś strony prowadzą odnośniki z innych wartościowych stron (czyli mających wysoki Page Rank), to również ta strona musi być wartościowa.
Gdy założenia odnośnie zasad prezentowania indeksu, czy też inaczej wyników wyszukiwania, były gotowe – wystarczyło zgrać zawartość wszystkich stron internetowych do komputera i przypisać im odpowiednie wartości. Jednak zgranie okazało się procesem trudnym do zrealizowania i szybko pojawiły się problemy związane z możliwościami jednego komputera. Do tego celu Larry i Siergiej zaczęli wykorzystywać coraz więcej komputerów, które znajdowały się na uczelni, a to i tak ciągle było mało. Nie mniej ilość stron, które udało im się zaindeksować (czyli zgrać do komputerów i ustawić w odpowiedniej kolejności) wystarczała na to, by zobaczyć, że wyniki jakie daje google są o niebo lepsze, niż te, które prezentowała konkurencja.
Jednak sam Page Ranki okazał się nie wystarczający, by z biegiem czasu utrzymać jakość prezentowanych wyników. Wyobraźmy sobie sytuację, w której istnieją dwie różne strony. Pierwsza opisuje ogólnie wszystkie znane gatunki drzew – prowadzi do niej bardzo duża ilość linków z innych stron. Druga opisuje jedynie samą budowę korzenia drzewa i w związku z tym, ilość linków, która do niej prowadzi, jest znacznie mniejsza, niż do strony pierwszej. Czy jednak to jest wystarczającym powodem, by strona o drzewach była wyżej w wynikach na słowo korzeń?
Gdyby brano pod uwagę jedynie wskaźnik Page Rank, tak właśnie by się stało. Jednak i z tym problemem poradzono sobie wykorzystując konstrukcję linków. Otóż w internecie możemy spotkać się z sytuacją, gdy np. ktoś linkuje do strony w taki sposób www.malutki.pl. Ale są również odnośniki, które wyglądają tak: gry. I właśnie ten tekst, który prowadzi do innej strony, jest niezwykle istotny w procesie przygotowywania listy wyników na dane zapytanie w wyszukiwarce. Robot wyszukiwarki zapisuje treść linka (tzw. anchor tekst) i wykorzystuje go, jako cenną informację odnośnie tego, o czym jest dana strona czy też dany artykuł. I teraz wracając do naszego przykładu z drzewami – do pierwszej strony będzie więcej linków z nazwami drzew, a do drugiej ze słowem korzeń. Dzięki temu, google wie, że druga strona dotyczy właśnie tematyki korzenia, a pierwsza ogólnie tematyki drzew. Oczywiście sam proces ustawiania kolejności stron w indeksie jest znacznie bardziej skomplikowany, ale chodziło mi o to, by przedstawić podstawową ideę, jaka przyświecała autorom wyszukiwarki google.
Nie czyń zła
W czasach, kiedy google dopiero raczkowało, jego twórcy chcieli stworzyć coś, co będzie przydatne internautom i udało im się to znakomicie. Jednocześnie ich mottem są słowa:
Nie czyń zła!
Minęło już sporo czasu od pierwszej wersji wyszukiwarki google, ale sama zasada działania się nie zmienia. Otóż wciąż linki i ich wartość, są najważniejsze. Sama wyszukiwarka zmieniła świat internetu diametralnie, a Google stało się globalną korporacją zatrudniającą tysiące osób. Ich działalność przyczyniła się do szybkiego rozwoju internetu, ale ma to też drugie dno. To drugie dno jest niestety bardzo smutne, a związane jest właśnie ze sposobem indeksowania stron przez tę wyszukiwarkę. Otóż w dzisiejszych czasach masowo powstają strony, które systematycznie zaśmiecają internet. A to tylko dlatego, by pewne strony znalazły się wysoko właśnie w wynikach wyszukiwania. I nie ma się co oszukiwać – to właśnie Google jest przyczyną tego zjawiska. Pojawiła się zupełnie nowa gałąź internetowej gospodarki, czyli tzw. pozycjonowanie stron. W ogromnym skrócie ma to na celu podjęcie takich działań, by dana strona znalazła się możliwie jak najwyżej w wynikach wyszukiwania.
I nie ma się co dziwić, gdyż wyszukiwarka firmy Google ma tak duży udział w rynku, że bycie pierwszym na hasła typu: bank, kredyt i wiele inncyh, wiąże się z ogromnymi dochodami firm, które się tam znajdą. Firmy te są w stanie płacić innym właśnie za to, by Ci sprawili, by ich strony się znalazły na jak najwyższych pozycjach. Niestety skutkuje to tym, że w celu podniesienia w wynikach tej jednej strony, musi powstać tysiące stron, których treść pozostawia wiele do życzenia. Pozycjonerzy piszą artykuły na tematy, o których często nie mają pojęcia – a pisząc artykuł, kierują się jedynie jego wartością w kontekscie pozycjonowania. Ale to nie koniec negatywnych aspektów. Powstają strony, które nie dość, że nie zawierają wartościowej treści, to są jedynie zbiorowiskiem linków, albo zawierają listę artykułów, które zostały wygenerowane przez komputer! Zazwyczaj nie mają one żadnego sensu, a ich istnienie ma tylko jeden cel… pozycjonowanie strony docelowej. Masowo powstają katalogi stron (tak, jak kiedyś Yahoo!). Powstają również strony – blogi – na których pozycjonerzy mogą dodawać swoje artykuły, w których umieszczają odpowiednio przygotowane linki do pozycjonowanych strony.
Wydaje mi się, że jest to kierunek bardzo zły, jeśli chodzi o rozwój internetu. Dla internautów znacznie lepiej byłoby, gdyby powstawało mniej stron, ale o wyższej jakości i większej zawartości merytorycznej. Ale to już temat na następny artykuł. Dziękuję za czytanie i pozdrawiam.
Michał Cieślak
Bez przymusu…
Gdy rozpoczynałem ten artykuł moim zamiarem było napisanie czegoś konkretnego, na jeden z tematów, które już wielokrotnie zaprzątały moją głowe, a na które zawsze było zbyt mało czasu, by rozmawiać ze znajomymi. Zresztą, trzeba by mieć też znajomych, którzy lubią takie rozmowy – w przeciwnym wypadku szybko uznają, że temat jest bez sensu.
I tak oto doszedłem do wniosku, że jednak ten artykuł nie będzie niczym konkretnym. Wszystko dlatego, że dopieo co zakończyłem (przynajmniej w głównej części) pracę nad uruchomieniem strony. Mam już za sobą konfiguracje domeny, hostingu, adresu email, wordpressa i odrobinę jestem już zniechęcony, by teraz jeszcze coś ciekawego napisać. W związku z tym postanowiłem, że nie będę pisał tylko po to, by coś napisać.
Owszem, można pisać tylko po to, by tworzyć kolejne niepotrzebne strony w internecie. W czasach, w których przyszło nam żyć, jest właśnie tak, że wiele osób zawodowo pisze tylko po to, by pisać. Nie robi tego dlatego, by przekazać coś innym, a jedynie po to, by zwiększać ilość stron, które wchodzą w skład jego (lub jego klientów) witryny. Zagadnienie to jest mocno rozbudowane i nie wiem czy jest sens je tutaj rowijać, ale ogólnie związane jest to z pozycjonowaniem stron w wyszukiwarkach – a właściwie w jednej wyszukiwarce, czyli google. Ich celem było zebranie całego internetu do jednego komputera, co się nie udało, gdyż już wtedy było zbyt dużo stron, by to osiągnąć – a jednocześnie twórcy google chcieli ułatwić dostęp do informacji wszystkim potencjalnym użytkownikom internetu – w tym im samym. Nie pomyśleli jednak o tym, jak wielki wpływ (również negatywny) może to mieć na zasoby internetu. I o tym właśnie za chwilę napiszę w kolejnym artykule.
I zgodnie z moim postanowieniem, nie będę pisał, jeśli nie będę wiedział o czym chcę napisać.
O co chodzi…
Na wstępie chciałbym serdecznie powitać wszytkich, którzy zainteresowani są tym, co napisane zostało w artykułach zamieszczonych na tej stronie.
Być może niektórzy zastanawiają się skąd nazwa „bezsens”. Właściewie powody są dwa. Pierwszy jest taki, że jest to tytuł mojej własnej gazetki, którą przez jakiś czas prowadziłem w czasach, gdy jeszcze uczyłem się w Szkole Podstawowej numer 3. Drugi powód jest taki, że moje spostrzeżenia odnośnie świata kierują mnie właśnie w stronę takiego sformułowania. Świat jest „odrobinę” bez sensu, a ja postaram się opisać czemu tak uważam w artykułach zamieszczonych na tej stronie.
Jeśli zgadzacie się ze mną lub macie całkowicie odmienny pogląd, możecie śmiało pisać swoje spostrzeżenia w komentarzach. Wszystkie są mile widziane, a na te ciekawsze z pewnością znajdę chwilę, by odpowiedzieć.
Mam nadzieję, że znajdzie się choć kilka osób, których poglądy są podobne – jeśli tak się nie stanie, to będzie oznaczać, że to ja jestem bez sensu, a nie ten świat…