Sukcesy firm
Ponieważ uwielbiam czytać na temat firm i ludzi, którzy osiągnęli sukces, postanowiłem stworzyć na ten temat całą stronę. Witryna Sukcesy.info będzie zawierała informacje na temat firm z różnych branż i różnych dziedzin gospodarki. Oczywiście, początkowo będą to głównie witryny z szeroko rozumianej branży IT, ale z czasem będą pojawiały się kolejne.
Będę starał się wysyłać maile do odpowiednich osób, w celu uzyskania informacji na temat danej firmy. Czasem będą to wywiady, a czasem zwykłe informacje. Ale zawsze będą to informacje pozytywne, które mają odpowiednio nastrajać potencjalnych i aktualnych przedsiębiorców, by nie bali się inwestować i rozwijać.
Zapraszam na Sukcesy.info i życzę Wam wielu sukcesów
Michał Cieślak, Bezsens.info
„Jak usunąć śledzika” – o co chodzi?
Jeśli jeszcze nie wiecie co to jest śledzik, to zapewne nie korzystacie z serwisu nasza-klasa. Tak się akurat składa, że Śledzik to nowa usługa na naszej klasie, która umożliwia użytkownikom pisanie krótkich wiadomości tekstowych. W zasadzie może to też funkcjonować jak czat, ale głupio później w profilu wygląda rozmowa z samym sobą, bez wiadomości swojego rozmówcy.
Problem polega jednak na tym, że użytkownicy zamiast cieszyć się, że ich ulubiona strona się rozwija, ciągle narzekają. A to źle jak się zmienił wygląd. A to nie fajne nowe funkcje. A to coś tam, a to jeszcze coś innego. Od czasu gdy minęła gorączka naszej klasy, ludzie rozpoczęli (co jest dla nas, jako narodu, dosyć charaktersytyczne) ciągłe narzekanie na naszą klasę. A jednak mimo tych wszystkich jej wad, ciągle z niej korzystają.
Śledzik, to w zasadzie bardzo dobra rzecz. Wykonana na wysokim poziomie i doskonale uzupełniająca możliwości użytkowników na naszej klasie. Problem w tym, że ludzie nie potrafią z niego korzystać. Wklejają jakieś durne teksty, które rzekomo mają przyczynić się do jego usunięcia – jest to jednak bardzo naiwne podejście. Owszem, może zwróci to uwagę administratorów i dołożą opcję w ustawieniach, która umożliwi np. przeniesienie go niżej, albo całkowite schowanie go. Jednak nie liczyłbym na to, że zostanie on usunięty – i bardzo dobrze. Z pewnością poświęcono na jego produkcję sporo czasu i zaangażowano się w jego popularyzację – co widać np. po pojawiających się profilach oficjalnych.
Apeluję więc do wszystkich użytkowników: dajcie sobie spokój i pozwólcie innym korzystać z tego narzędzia. A jak komuś się nie podoba nowa funkcja, zawsze może iść na facebook ;).
Ale mówiąc już tak całkiem serio, to rzeczywiście powinna być możliwość choć zwinięcia wszystkich wpisów ze śledzika, tak by zdjęcia wróciły na swoje miejsce. W końcu nasza klasa oparta jest właśnie o te zdjęcia, a w tym momencie właściciele serwisu postanowili zmusić użytkowników, by najważniejszy był śledzik. W ten sposób uzyskali tylko rzeszę protestujących osób i ogrom negatywnych opini na temat tej nowej funkcji. Nie tędy droga. Owszem, rozwój jest potrzebny i mile widziany, ale nie można zapominać o potrzebach użytkowników. W końcu to oni tworzą tę stronę – bez nich, nasza klasa byłaby kolejnym śmieciowatym serwisem społecznościowym. Gdyby nie darmowa reklama, nie wykluczone, że dzisiaj na jej miejscu byłby całkiem inny serwis. Dlatego nie powinno się bagatelizować potrzeb ludzi, którzy uzależnili się już od tego serwisu.
Czas pokaże, czy te wszystkie głupawe wpisy cokolwiek zmienią. Jeśli nawet nie zmienią – to czy aż tak trudno jest dwa razy użyć przycisku „scroll” w myszce, by przesunąć stronę odrobinę niżej?
Dodam, że ludzie generalnie nie lubią zmian, jeśli chodzi o strony internetowe. Gdy człowiek z czegoś korzysta niemal codziennie, przyzwyczaja się do pewnego układu i nie ma ochoty zmieniać swoich przyzwyczajeń. Każda większa zmiana zazwyczaj owocuje niezadowoleniem użytkowników. Ale jest to również w większości wypadków proces przejściowy i chwilowy – do czasu, aż opanują nowe funkcje, poznają możliwości i przyzwyczają się do tego. Prostesty były przy zmianie wyglądu Allegro, Grona, Onetu… a nawet gdy wprowadzałem nowe wersje strony GRYzonie.pl. Za każdym razem znajdzie się grupa osób, która tego nie chce. Ale gdyby się ich słuchać, to strony internetowe wciąż wyglądałyby tak, jak wyglądały kilkanaście lat temu…
Pozdrawiam i życzę więcej optymizmu i radości
Michał Cieślak, Bezsens.info
Czemu becikowe nie ma sensu?
Zastanówmy się nad tym czy rzeczywiście becikowe ma sens i czemu ma służyć. Chciałbym tutaj już na wstępie poinformować, że jestem osobą, która z becikowego już raz skorzystała i w najbliższym czasie zrobię to kolejny raz. I mimo, iż uważam, że jest ono pozbawione sensu i nie spełnia oczekiwań zarówno ze strony naszego państwa, jak i ze strony rodziców – to pobranie go traktuję jako kolejny sposób na odzyskanie wcześniej wpłaconych pieniędzy do budżetu państwa polskiego.
Nasze rozważania powinniśmy zacząć od uzmysłowienia sobie czym jest becikowe. Otóż jest to forma pomocy wszystkim tym, którym urodziło się dziecko. Kwota, na jaką możemy liczyć, to równe 1000 zł. Jest jeszcze jedno „becikowe”, na które mogą liczyć osoby z niskimi dochodami. Również jest to kwota 1000 zł. Razem można więc uzyskać 2000 zł na jedno dziecko. Jak widać, jest to na pierwszy rzut oka, całkiem pokaźna kwota. Ale czy rzeczywiście jest na tyle duża, by zachęcać młodych ludzi do powiększania rodziny?
Zastanówmy się jeszcze nad tym, jaki cel przyświecał twórcom becikowego. Otóż w zamyśle, miała to być forma pomocy, która zachęci ludzi do prokreacji – co zaś będzie korzystne dla naszego państwa, gdyż więcej obywateli, to więcej możliwości ich wykorzystywania w przyszłości. Szczególnie widać to po systemie emerytalnym, w którym osoby obecnie pracujące, muszą wypracować tak dużo pieniędzy, by ich wystarczyło na bieżących emerytów. Problem pojawia się wtedy, gdy przychodzi niż demograficzny i osób w wieku emerytalnym jest więcej, niż osób, które pracują.
Wracając jednak do samego becikowego. Spróbujmy więc wyliczyć jakie rzeczywiście koszty należy ponieść w związku z narodzinami dziecka. Postanowiłem podzielić to na trzy wersje: minimum, standard i premium. Zakładam kupowanie rzeczy nowych. Moża sporo zaoszczędzić kupując rzeczy używane, ale becikowe ma nas zachęcać do dziecka, a rzeczy używane nie brzmią zachęcająco. Jeśli chodzi o rzeczy zużywające się, typu pieluchy – biorę pod uwagę jedynie pierwszy miesiąc kosztów. Oczywiście koszty mogą różnić się w zależności od regionu (albo np. jeśli kupujemy przez internet). Są to jedynie pewne szacunki, by zobrazować sprawę.
Wersja minimum – zakłada korzystanie z państwowej służby zdrowia i kupowanie koniecznie potrzebnych produktów. Założyłem, że dziecko jest karmione piersią przez większość czasu w pierwszym miesiącu, nie choruje i nie ma problemów z uczuleniami na kosmetyki, proszki, itp. Oto lista rzeczy wraz z ich szacunkowymi kosztami:
- łóżeczko – 120 zł
- materac – 80 zł
- wózek – 500 zł
- pościel- 100 zł
- 2 x poszewki – 80 zł
- wanienka – 30 zł
- pieluchy tetrowe – 16 zł
- 4 x pieluchy jednorazowe (bella) – 104zł
- paczka mleka na wypadek problemów z karmieniem – 12 zł
- smoczki, butelki, grzechotki, itp – 100 zł
- ubranka, becik – 150 zł
- kremy, oliwka, płyn do kąpieli, waciki, patyczki, itp – 30 zł
- różne inne wydatki – 100 zł
Wyszło mi około 1422 zł, czyli teoretycznie jeszcze zarobimy na naszym dziecku jakieś 580zł. Pod warunkiem, że mamy odpowiednio niskie przychodzi i zaliczymi się do grupy, która dostanie dodatkowy tysiąc.
Prawda jest jednak taka, że zazwyczaj nie chcemy dziecku kupować tego co najtańsze. Chcemy dla niego jak najlepiej. Skoro becikowe ma nas zachęcić do posiadania dziecka, to musimy brać pod uwagę, że opieka nad dzieckiem również musi być na pewnym poziomie. A zatem pewne rzeczy trzeba urealnić i dopasować do dzisiejszych warunków i cen towarów ze średniej półki. Czyli nie kupujemy już tego co najtańsze i bierzemy pod uwagę pewne komplikacje.
Wersja standard – zakładam 4 prywatne wizyty u lekarza (przy dzisiejszej służbie zdrowia jest to dosyć częsty proceder podczas ciąży), kupujemy rzeczy ze średniej półki oraz takie, bez których można się obejść, ale są bardzo pomocne.
- łóżeczko – 300 zł
- materac – 300 zł (dobry materac jest bardzo ważny dla dziecka)
- wózek – 1200 zł (tańsze modele składane na jedno kliknięcie z możliwością podpięcia fotelika)
- fotelik samochodowy – 200 zł
- laktator – 100 zł (często potrzebny przy problemach z karmieniem)
- paczka mleka – 20 zł
- pieluchy tetrowe – 16 zł
- 4 x pieluchy jednorazowe (Pampers) – 120 zł
- 4 wizyty u lekarza – 400 zł
- wykonanie badań (krew, mocz, itp) – 200 zł
- kremy, oliwka, płyn do kąpieli, waciki, patyczki, itp – 60 zł
- pościel – 150 zł
- 2x poszwy + ochraniacz – 200 zł
- proszek dla niemowląt – 15 zł
- ubranka, becik – 250 zł
- wanienka – 50 zł
- inne wydatki – 100 zł
W sumie wydatków na kwotę 3681 zł, czyli już sporo nam brakuje, nawet jeśli dostaniemy oba becikowe. Oczywiście pewne rzeczy ciężko jest dokładnie wycenić, bo np. ubranka mogą kosztować więcej, ale jednocześnie sporo możemy też dostać od rodziny, znajomych. Szczególnie właśnie w pierwszym okresie życia naszego maleństwa. Nie mniej, wydatków jest całkiem sporo.
Z drugiej zaś strony, wydatków przy kolejnym dziecku jest już mniej, bo np. nie musimy kupować wózka czy fotelika, a sporo ubranek można wykorzystać. Dlaczego więc becikowe jest takie samo w obu przypadkach?
I jeszcze pozostaje wersja premium, której nie da się jednoznacznie wycenić. Wystarczy spojrzeć na ceny wózków dla dzieci, by zobaczyć, że dobry wóżek kosztuje w okolicach 3000 zł. Nie ma więc mowy o tym, by becikowe stanowiło jakąkolwiek zachęte dla osób bardziej zamożnych.
Wydaje mi się, że nie tędy droga, do promowania prokreacji. Becikowe sprawiło, że urodziło się wiele dzieci tylko po to, by rodzice mogli zgarnąć pieniądze, a następnie porzucić dziecko. Ci, co pragną dziecka, nie patrzą na pieniądze, tylko starają się, by zapewnić dziecku wszystko, co jest mu potrzebne. Więc niezależnie od tego, czy byłoby becikowe, czy też nie – i tak mieliby dziecko. W mojej opinii te pieniądze można znacznie lepiej wykorzystać. Jeśli chcemy, by ludzie mieli dzieci, to przede wszystkim musimy odmienić służbę zdrowia.
Służba zdrowia
Poród w wielu szpitalach jest wydarzeniem przykrym. Personel traktuje kobiety jak zwierzęta i zdecydowanie zniechęca w ten sposób, do porodu kolejnych dzieci. Gdy ktoś przeżyje jeden poród, nie chce zdecydować się na następny właśnie dlatego, że przebieg porodu był okropny. A wystarczyłoby ludzkie podejście do sprawy, odrobina życzliwości i przede wszystkim kontakt z pacjentami. To jest pierwszy krok do zwiększenia liczby naszych rodaków.
Zarobki
Drugim jest kwestia pracy i kariery. Zamiast dawać 1000 zł, pozwólmy ludziom tyle zarabiać, by Ci swobodnie mogli pozwolić sobie nawet na trójkę dzieci. A zatem przede wszystkim ważna jest wysokość naszych zarobków. Oddajmy trochę podatków ludziom, zamiast zabierać im pieniądze, a potem oddawać resztki w takiej postaci, jak np. becikowe. Gdyby jedna osoba w gospodarstwie zarabiała wystarczająco dużo, by utrzymać całą rodzinę, nie byłoby problemu, by drugi członek rodziny mógł zająć się dzieckiem.
Warunki pracy po urlopie macierzyńskim
Stwórzmy warunki rozwoju dla matek po urlopach – niech pracodawca nie będzie zmuszony do zatrudniania matki po takim urlopie. Lepiej, jeśli będzie to na zasadach współpracy i porozumienia. Zamiast zmuszać, pomożmy pracodawcom z organizacją takiego miejsca pracy. Obecne przepisy to strzał w kolano. Wręcz zniechęcają do zatrudniania kobiet w ciąży, a często kobiet ogółem - szczególnie w małych firmach, w których zatrudnionych jest kilku pracowników.
Żłobki i przedszkola
Kolejna istotna sprawa to przedszkola i żłobki, z którymi w Polsce również nie jest najlepiej. Szczególnie z przedszkolami. W mojej opinii nie jest dobrze, jeśli do przedszkola w niektórych miejscach trzeba zapisywać się już rok wcześniej. Jeśli dziecko ma dwa lata, to często nie zastanawiamy się jeszcze nad przedszkolem, a później okazuje się, że już nie ma miejsc i trzeba dziecko wozić gdzieś znacznie dalej albo wynająć niańkę i przeczekać do następnego roku. Totalna bzdura.
Jest sporo miejsc, w których można coś poprawić. Jeśli to poprawimy, to nie będą potrzebne żadne „dziwolągi” w postaci becikowego. Ludzie sami z siebie będą pragnąć dzieci – i będą mieli możliwości do ich odpowiedniego wychowania. Jaki Wy macie pogląd na sprawę becikowego?
Pozdrawiam
Michał Cieślak, Bezsens.info
Tatuś drugi raz
Tak to już jest, że jak przychodzi dziecko na świat, to człowiek zapomina o wszystkim i oddaje się w całości sprawom rodzinnym. I tak też było w tym wypadku. Minął już tydzień od tego wspaniałego wydarzenia w moim życiu, a dopiero teraz mogłem uruchomić stronę mojej córeczki.
Otóż zostałem tatusiem wspaniałej dziewczynki o imieniu Elwirka. Miała przyjść na świat najwcześniej w środę 9 września 2009 (czyli 999), ale gdy tylko Kasia trafiła do szpitala, zdecydowano, że nie powinno się dłużej czekać, gdyż ciśnienie Kasi jest zbyt wysokie. I tak oto 7 września 2009 roku o godzinie 14:20 przyszła na świat moja malutka córeczka. Piszę „malutka”, gdyż ważyła zaledwie 2450 gram. Wiem, że niektórzy z pewnością zauważą, że jest to ponad dwa razy więcej, niż ważył Poldzio, ale nie mniej wciąż jest to malutko.
Mimo, że Elwirka również miała hipotrofię, wyszliśmy do domu już w piątek 11 września. A zatem już kilka nocy za nami i mogę śmiało powiedzieć, że nie jest tak źle :)
Bardzo się na tę okoliczność cieszę. Przygotowałem dla Wirci (bo tak ją nazywamy) stronę, gdzie będą różne informacje na jej temat – no i oczywiście zdjęcia. A zatem zapraszam na stronę przyszłej Pani Premier.
Pragnę również przypomnieć, że Przyszły Prezydent RP również doczekał się nowego wcielenia swojej strony.
Delicatessen
Kiedyś miałem okazję obejrzeć film o nazwie Delicatessen, który w zasadzie pewnie nigdy by mnie nie zainteresował, gdyby nie to, że został mi polecony przez bliskie mi osoby, które go chętnie obejrzały drugi raz w moim towarzystwie. Dlaczego piszę o nim akurat dziś? Dlatego, że właśnie wczoraj w nocy miałem okazję obejrzeć go ponownie w telewizji. Tak, wczoraj mieliście okazje obejrzeć ten rewelacyjny film, ale niestety leciał po godzinie 00:00, kiedy to już wszystkie duszki, oprócz jednego, poszły spać :)
Tak już całkiem na poważnie, to jest to francuska czarna komedia. Jest pewna wizja przyszłości, po apokalipsie, gdzie ludzie cierpią na brak pożywienia. Na dzień dzisiejszy obraz świata przedstawiony w filmie jest całkiem surrealistyczny, ale jak byłoby w rzeczywistości po jakimś kataklizmie, możemy się tylko domyślać. W filmie, ludzie zaczynają radzić sobie, jak tylko mogą. Nawet wymyślają przedmioty, które pomagają im zdobyć mięso choćby ze szczurów. Większość akcji odbywa się w kamienicy, w której mieszka dosyć mocno zwarta społeczność. Wśród nich mieszka również rzeźnik, który pomaga wszystkim z kamienicy zdobyć mięso. Robi to w dość ciekawy sposób.
Rzeźnik publikuje ogłoszenie, którym zwabia mężczyzn do kamienicy. Oczywiście, jak już trafią do kamienicy, nie ma drogi powrotnej. Ludzie, nie zdając sobie z tego sprawy, czekają na swoją śmierć. I w ten właśnie przemiły sposób, rzeźnik zdobywa mięso, które sprzedaje wszystkim mieszkańcom kamienicy. I tak to się kręci. Dalszej fabuły nie będę zdradzał, gdyż gorąco polem Wam ten film, a głupio się ogląda, gdy wie się już wszystko. Choć akurat ten film jest taki, że można go oglądać wiele razy, a i tak jest śmieszny i przerażający jednocześnie.
Dlaczego wciąż musimy tyle pracować
W latach sześciesiątych ubiegłego stulecia przewidywano, że wraz z kolejnymi latami będzie maleć liczba godzin, jakie ludzie będą musieli spędzać na pracy. Wynikało to z pewnych obserwacji rozwoju świata, a przede wszystkim rozwoju maszyn i komputerów, które skutecznie zastępowały człowieka w wielu zawodach czy też zadaniach. Znaczna część produkcji została zastąpiona przez maszyny, a człowiek jest potrzebny jedynie do wykonania tych maszyn, ich zaprogramowania, konserwacji i oczywiście obsługiwania (jeśli nie są w pełni zautomatyzowane).
Gdzie jednak popełniliśmy błąd, że wciąż tak dużo pracujemy?
Minęło już kilkadziesiąt lat, a wciąż etaty wynoszą zazwyczaj 8 godzin pracy w ciągu dnia – przy pięciu dniach w tygodniu. Gdy skończyła się druga Wojna Światowa, w zakładach stosowano zasadę ograniczania ilości godzin pracy, by każdy miał możliwość pracowania i jednocześnie możliwość zarobienia pieniądzy wystarczających choć na podstawowe środki potrzebne do życia. Oczywiście nie było mowy o żadnych luksusach, na które w dzisiejszych czasach wydajemy pieniądze. Ale przynajmniej ludzie nie musieli pracować tak długo jak obecnie.
Jak wiadomo rozwój komputerów biegnie w zastraszającym tempie. Czasem nie wiadomo nawet czy już kupować najnowszy komputer, czy może poczekać 3 miesiące i albo kupić go za pół ceny, albo wybrać ten, który będzie jeszcze lepszy. Oczywiście w ten sposób można nigdy nie kupić komputera, bo właśnie tak szybko ten segment się rozwija, że posiadanie najnowszych technologii jest niemożliwe. Bowiem wystarczy kilka tygodni, a nasza najnowsza technologia zostaje zastępowana nowymi wynalazkami. A zatem, skoro jest tak pięknie, że mamy inteligentne maszyny, które wykonują za nas wiele pracy, którą wcześniej musieliśmy wykonywać samodzielnie – dlaczego wciąż pracujemy tak długo, a często nawet dłużej, niż pracowało się kilkadziesiąt, czy nawet kilkanaście lat temu?
Pierwsze co mi przychodzi do głowy, to zwyczajnie chęć zysku. Przecież, im więcej będziemy pracować, tym więcej zarobimy. Problem jenak jest taki, że często ta chęć zysku dotyczy właściciela danego przedsiębiorstwa, a nie jego pracowników. Owszem, każdy pracownik chciałby zarabiać krocie, ale większości wystarczy, jeśli będą mogli żyć na tzw. normalnym poziomie. Normalny poziom to dla mnie taki, który pozwala na zakup wszystkich niezbędnych do życia artykułów. Z czasem pozwala na zakup mieszkania i samochodu – bez potrzeby martwienia się o to, czy starczy na spłatę kredytów zaciągniętych właśnie w celu dokonania zakupu tych dwóch rzeczy. I oczywiście normalny poziom umożliwia odłożenie części zarobionych pieniędzy na przyszłość, w której nie planujemy już pracować – czyli na tzw. emeryturę. Reasumując: życie bez ekstrawagancji, ale ze swobodą psychiczną i bez problemu ze starczeniem od pierwszego do pierwszego.
Ale kapitalizm ma swoje prawa, które (zresztą całkiem słusznie) dają możliwość zarabiania więcej tym, którzy są bardziej ambitni i nie wystarczy im normalny poziom. W rezultacie nasz normalny poziom został zastąpiony przez minimalny poziom, czyli tyle, ile muszę zapłacić swoim pracownikom, by Ci w ogóle zechcieli przyjść do pracy. W rezultacie rozwarstwienie majątkowe społeczeństwa jest coraz większe. Przyjmuje się, że 90% pieniędzy znajduje się w rękach 10% społeczeństwa. Natomiast pozostałą kwotą musi zadowolić się cała reszta. Gdyby te proporcje odrobinę się zmieniły, to być może wcale nie musielibyśmy pracować tak długo.
Czy nie lepiej byłoby przychodzić do pracy na 4 godziny? Załóżmy hipotetycznie, że każdy z nas pracuje zamiast 8 (a niektórzy to i 10 czy nawet 12 ) godzin dziennie – tylko 4. Od razu możemy sobie wyobrazić jak znakomicie ułatwia nam to życie. Otóż choćby sprawa dzieci. Już nie musimy martwić się o opiekę nad dzieckiem. Rodzice idą na 4 godziny do pracy, ale w taki sposób, że najpierw jedno z nich pracuje – a dopiero gdy wróci, to drugie idzie do pracy. Znikają wszelkie problemny związane ze zdążeniem z zakupami, z załatwieniem spraw w urzędzie, etc. Na wszystko mamy czas. Mamy czas, by nauczyć coś nasze dzieci, by nie wyrastały na bandziorów lub inny margines. Możemy wreszcie spotykać się z przyjaciółmi. Odzyskany czas pozwala nam zmienić całkowicie model życia – już nie musimy spieszyć się do pracy i z pracy, bo i tak będziemy mieć tak dużo wolnego czasu, że ze wszystkim zdążymy.
Przykład czeterch godzin, to tylko jedna możliwość. Równie dobrze może to być 2 dniowy tydzień pracy, albo inne rozwiązania. Chodzi mi jednak o to, że jakoś nie staramy się osiągnąć takiego poziomu rozwoju nas, jako społeczeństwa, by stało się to normalnością. Uważam, że pracowanie całymi dniami pozbawione jest jakichkolwiek rozsądnych argumentów. Wbrew pozorom, również przedsiębiorstwa by na tym zyskały. Pracownicy byliby szczęśliwsi, więc i praca byłaby wykonywana znacznie lepiej. Nie musieliby kombinować na boku, jak tu jeszcze się dorobić, albo co zrobić, by w dniu dzisiejszym wyrwać się wcześniej do domu, bo np. opiekunka do dziecka musi iść załatwić jakąś sprawę i nie ma z kim dziecka zostawić.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to my sami o tym decydujemy. My – jako ludzie. Jako społeczeństwo. Więc może warto byłoby poruszyć ten temat i znaleźć lepsze rozwiązanie, które sprawi, że w ludziach powróci optymizm. Przestaniemy zamykać się we własnych czeterech ścianach. Nie raz słyszałem, że po pracy to już mi się nie chce tego, czy tamtego. I nie ma się co dziwić. Poprostu pracujemy za długo. I nie zupełnie wiem w imię czego ta praca? By Ci bogaci mogli kupić sobie jeszcze jeden odrzutowiec? A ten odrzutowiec też tylko po to, by zaś oni sami mogli więcej pracować. A może pracujemy po to, by kupić sobie nowszy telewizor, by zaś właściciel fabryki mógł zarobić, a pracujący tam ludzie musieli pracować jeszcze dłużej? A może po to, by kupić sobie lepszy samochód, by szybciej dojechać nim do pracy, bo przecież jak doliczymy jeszcze dojazd, to z 8 godzin robi się często ponad 9…
I tak to się kręci. Jak dla mnie totalny bezsens, co doskonale pasuje do tego bloga :)
Kiedyś chciałem być choć przez chwilę politykiem, by ten świat, albo chociaż nasz kraj, stał się miejscem przyjaznym dla ludzi. Ale wszyscy mi mówili, że w pojedynkę i tak nic nie zdziałam, więc przestałem myśleć w ten sposób. Ale może chociaż ten blog będzie jakimś przesłaniem, z którego choć niektóre osoby wyciągną prawidłowe wnioski.
Życzę wszystkim, by mogli pracować mniej a zarabiali tak samo lub nawet lepiej niż obecnie.
Michał Cieślak, Bezsens.info
ps. Spodziewam się, że zostanę okrzyknięty wrogiem kapitalizmu, ale nie jestem jego wrogiem. Widzę jednak, że zmierza to nie w takim kierunku, w jakim powinno.
Optymalizacja przestrzeni mieszkalnej
Nie tak dawno pisałem o tym, że człowiek potrzebuje zmian. Wtedy to właśnie przemeblowaliśmy odrobinę nasz salon. Wszystko w jednym celu – by dzieciom zrobić ich własny pokój. Chodziło głównie o Leopolda, który już niedługo będzie musiał spać w swoim pokoju i nasza obecność podczas jego snu, mogłaby skutecznie go do tej czynności zniechęcać. Postanowiliśmy więc, że będzie to już pokój tylko dla dzieci i wynieśliśmy z niego nasze biurka i komputery.
Jednak w dniu dzisiejszym postanowiliśmy pójść krok dalej i przygotować się do przyjścia na świat naszego drugiego maleństwa, czyli Elwirki. A będzie to już niebawem, bo wstępnie zaplanowane jest na 9 września. I właśnie dlatego zabrałem się za optymalizowanie naszej przestrzeni mieszkalnej. Teoretycznie mamy na tyle duże mieszkanie, że z pomieszczeniem wszystkich naszych rzeczy nie powinno być problemu. Ale jak się okazuje i tutaj trzeba się odpowiednio dopasować, by tak rzeczywiście było. Dodatkowym utrudnieniem jest sklep z zabawkami, który w znacznej mierze znajduje się w naszej jadalni.
Optymalizacja zawsze daje efekty.
Jak się szybko okazało, mieszkanie może wyglądać zupełnie inaczej (często lepiej), jak tylko odpowiednio ustawimy rzeczy, które się w nim znajdują. Oczywiście zazwyczaj jest to również związane z koniecznością wyrzucenia pewnych rzeczy – jak np. puste pudełka po sprzętach gospodarstwa domowego, które trzyma się na tzw. wszelki wypadek, gdyby przyszło je gdzieś w przyszłości przewieźć. Ale bądźmy szczerzy – jak często człowiek przeprowadza się do nowego miejsca? Raz na rok, dwa, pięć? Stawiałbym, że robi to zaledwie kilka razy w całym swoim życiu, w związku z tym, na okres przeprowadzki można załatwić sobie nowe pudła, której później znów będzie trzeba wyrzucić. Trzymanie oryginalnych pudełek nie ma więskzego sensu. Lepiej wyrzucić je od razu niż czekać rok czy dwa – i dopiero potem to zrobić.
Jest to mniej więcej jak z zasadą działania kredytów – zamiast zbierać pieniądze na telewizor przez dwa lata, kupujemy go na kredyt. Dzięki temu telewizor mamy już, a przez następne dwa lata będziemy na niego zbierać. W pierwszej metodzie zawsze gdzieś po drodze możemy pieniądze wydać na coś innego – a w przypadku kredytu już nie ma odwrotu. Mamy telewizor i już.
Nie lubię sprzątać!
Generalnie jestem człowiek, który nie lubi sprzątać. Trzeba tutaj jednak rozróżnić dwie rzeczy. Sprzątanie, jako czynność polegającą na tym, że z brudnego robimy czyste. Czyli ścieramy kurze, myjemy podłogi, czyścimy dywany, pierzemy zasłony, myjemy okna, odkurzamy, sprzątamy w lodówce, myjemy wannę, etc. Ale pod sprzątanie można właśnie podciągnąć również kwestię optymalizacji. Może to być jedynie optymalizacja na swoim własnym biurku, gdzie zazwyczaj leży tyle rzeczy, że na nic nowego nie ma miejsca. Po optymalizacji (czyli poukładaniu czegoś w inny sposób, przeniesieniu w inne miejsce, schowaniu do szuflady, itp) może okazać się, że nasze biurko jest znacznie bardziej pojemne i do tego może wyglądać całkiem przyjemnie.
I właśnie tak samo jest z mieszkaniem. Człowiek mieszkając nieustannie przynosi do domu coś nowego. A to kupuje jakieś jedzenie, a to nowy sprzęta, a to zaś dziecku kupuje nową zabawkę. Czasem otrzymuje się od kogoś prezenty, które nie koniecznie mają przewidziane miejsce. I w ten sposób nasze początkowo piękne i estetyczne mieszkanie, staje się swego rodzaju graciarnią. W związku z tym, raz na jakiś czas, istnieje konieczność poprawiania ustawienia wszystkich rzeczy. Oczywiście, można pozostać przy zasadzie „ciągłego dokładania” do stanu obecnego, ale po pewnym czasie może okazać się, że nasze miejsce do mieszkania nie daje nam już tego dobrego samopoczucie, jakie dawało w chwili wprowadzenia się. Nawet lekkie poprzestawianie rzeczy może dać bardzo pozytywne efekty. Czasem wystarczy przenieść kanapę, przesunąć telewizor – a w innym wypadku obrócić stół. Wszystko to daje nam też poczucie zmian i nowości – nawet stara rzecz widziana pod innym kątem, może dać nam wiele radości i satysfakcji. A właśnie z takiej optymalizacji mieszkania satysfakcja może być ogromna. Tak jak i ogromny może być przyrost wolnego miejsca i zwiększenie estetyki mieszkania, po takim zabiegu.
Mieszkanie jest jak samochód. Jest sobie np. takie Porsche, które jest rewelacyjne, ale jednak co jakiś czas producenci dokonują liftingu w jego wyglądzie. Wszystko to by nabrał świeżości i nowego wyrazu. By zainteresował nowych potencjalnych klientów. By dawał temat do dyskusji.
Może już czas na lifting również u Was? Chętnie pomogę ;)
Michał Cieślak, Bezsens.info
Jazda pod wpływem… np. alkoholu
Pozwoliłem sobie napisać na ten temat kilka słów, gdyż wczoraj będąc u znajomych, zdażyło mi się napić odrobinę alkoholu. W związku z tym pojawił się wątek związany właśnie z kwestią prowadzenia samochodu. Jak wiadomo, w Polsce dozwolone jest prowadzenie samochodu, jeśli ilość zawartego alkoholu nie przekracza 0,2 promila. Wydawałoby się, że promil do bardzo mała jednostka, ale w odniesieniu do zawartości alkoholu we krwi w zupełności wystarczająca.
Spotkałem w swoim życiu wiele osób, które prowadzą po pijanemu – i to nie tylko takich co wypiły jedno piwo i jadą, ale również takich, co wypiły odrobinę więcej. W tym był również np. ktoś kto ma taki zawód jak ksiądz, któremu nie tylko zabrania prawo Polskie, ale również zwyczajnie mu nie wypada dawać takiego przykładu. Ale nie o księżach tutaj będzie mowa. Chciałem tylko zobrazować, jak ciężko jest z przestrzeganiem tego przepisu w naszym kraju.
Ja jestem w tak komfortowej sytuacji, że mam żonę, która mało pije, albo wcale nie pija. Ja zresztą też zbyt często tego nie robie. Aktualnie Kasia jest w ciąży, więc nie pije wogóle. A zatem naturalnie w dniu wczorajszym, to ona prowadziła samochód. Choć czułem się zupełnie dobrze, a ilość wypitego alkoholu pewnie nie przekroczyłaby tej z przepisów, to i tak zdecydowałem się oddać jej tę wspaniałą czynność, jaką jest prowadzenie samochodu. Tutaj jednak należy postawić sobie pytanie: czy gdyby nie było przepisu zabraniającego jazdy „pod wpływem”, to czy też oddałbym jej kluczyki? Szczerze w to wątpie, gdyż tak jak powiedziałem, ilość alkoholu była mała. Ale jednak zdecydowałem się, że nie pojadę – i była to bardzo rozsądna decyzja.
Policja…
Jak się okazało, już w samym Bytomiu (gdzie aktualnie mieszkam), stała policja, która zatrzymywała auta do kontroli. W pierwszej chwili myślałem, że zatrzymują Kasię za prędkość, bo miała odrobinę za wysoką, ale jednak nie to było przyczyną. Przyszedł Pan z alkomatem i grzecznie poprosił Kasię, by pozwoliła sprawdzić jej stan trzeźwości. Na to Kasia odparła, że przecież jest w ciąży i wiadomo, że nie piła. Pan spojrzał na nas zdziwiony i odparł, ku naszemu zdziwieniu: „W Bytomu kobiety wciąży piją alkohol”. I to jest wiadomość, wydaje mi się, znacznie gorsza, niż prowadzennie samochodu po pijaku. Nie mniej, ostatecznie Pan uwieżył Kasi na słowo i mogliśmy jechać dalej, bez ptorzeby dmuchania w urządzenie pomiarowe. Co zresztą bardzo nas ucieszyło, gdyż Kasia nie powinna się dodatkowo stresować, a taka sytuacja zawsze budzi niepokój i wywołuje stres.
Jaka kara dla pozostałych?
Co jednak z ludźmi, którzy tego przepisu nie przestrzegają, zrobić? Są pomysły, by zabierać samochód, co jest w mojej opini o tyle niesłusznym podejściem, że samochodem można jechać nie będąc jego właścicielem. Myślę, że kara pozbawienia wolności i wysoka kara pieniężna, byłyby wystarczającym powodem, by się zastanawiać przed kolejną podróżą po piciu alkoholu. Zabranie prawa jazdy też jest jakimś rozwiązaniem, ale spotykałem w swoim życiu też wiele osób, które jeździły pomimo jego braku. Więc tutaj wcale nie musi to być takie oczywiste.
Mi przychodzi do głowy jeszcze jeden pomysł. Jeśli już ktoś tak jedzie i jest w takim stanie, że łatwo można rozpoznać, że jest pijany. Powinno karać się również wszystkich pasażerów. Co do jednego. Za to, że z taką osobą jadą w samochodzie i jednocześnie narażają również własne życie. Skoro piajny kierowca zdecydował się jechać, to niech jedzie albo sam… albo wcale. Wtedy może pozostałe osoby wywierałyby większy nacisk na pijanych, by Ci zrezygnowali z jazdy samochodem. Kary moim zdaniem powinny być tak samo wysokie dla pasażerów, jak i dla samego kierowcy.
Ogólnie kary za przewinienia drogowe, są moim zdaniem w Polsce zbyt niskie. Wystarczy zarabiać odrobinę więcej pieniędzy, by z powodzeniem sobie pozwolić na płacenie mandatów. Może trzeba do mandatów dorzucać jeszcze coś ekstra – np. tydzień dobrowolnej pracy w szpitalu, albo w hospicjum. W miejscach, w których zawsze potrzebne jest więcej osób, a w których jednocześnie praca nie należy na najlżejszych. Ewentualnie jakaś praca przy kładzeniu asfaltu, itp. Chciałbym zobaczyć tych wszystkich „biznesmenów” co to myślą, że jak mają odrobinę więcej pieniędzy, to już stoją ponad prawem – jak układają kostkę brukową albo sprzątają w szpitalu. Myślę, że byłaby to bardzo rozsądna i pożyteczna kara, która jednocześnie nauczyła by tych ludzi pokory i poszanowania dla innych.
Życzę i Wam i sobie, by jak najmniej osób jeździło samochodem po pijanemu.
Michał Cieślak, Bezsens.info
Handel domenami – czy to już wyłudzanie pieniędzy?
W tym wpisie postaram się napisać kilka zdań na temat samych domen oraz handlu nimi. Otóż, być może nie wszyscy jeszcze to wiedzą, ale posiadać własną domenę może każdy. Aby tego dokonać wystarczy zgłosić się do jakiegoś rejestratora domen – czyli firmy, która się czymś takim zajmuje – i zapłacić odpowiednią sumę pieniędzy. Zazwyczaj jest to koszt od 50 do 250 zł – najdrożej jest za domeny z końcówką .pl (oczywiście nie biorę pod uwagę końcówek krajowych z innych państw, bo te często są dla polskiego użytkownika droższe niż domeny .pl).
Istnieje kilka rodzajów domen. Są domeny globalne, typu: .com, .net. czy też .edu. A także domeny krajowe, jak wspomniane już domeny z końcówką .pl. Są również domeny lokalne, które w zasadzie są subdomeną domeny globalnej lub też krajowej. A zatem będzie to np. warszawa.pl, krakow.pl – ale także .com.pl, .biz.pl, etc. Większość z Was zapewne przyzwyczajona jest do tego, że adres strony zaczyna się od bardzo znanych trzech liter: www. Ale okazuje się, że tak naprawdę www wcale nie musi występować w adresie strony i niczym się to nie różni od zwykłej subdomeny. A zatem równie dobrze może to być www.gryzonie.pl jak i abc.gryzonie.pl czy też nawet gry.gryzonie.pl Wszystkie wspomniane adresy są subdomenami. Tyle wstępu, jeśli chodzi o domeny.
Handel domenami, a moralność…
Miałem poruszyć niewdzięczny temat handlu domenami. Otóż gdy zaczeły pojawiać się pierwsze strony internetowe, nikt jeszcze nie myślał, że ten sposób komunikacji z użytkownikami, czy też prezentowania im materiałów, tak szybko zdobędzie popularność. Pojawienie się stron internetowych sprawiło, że internet stał się miejscem, w którym można znaleźć ogrom przydatnych informacji. W pewnym momencie strony stawały się tak popularne, że zaczęto szukać sposobu na zarabianiu na nich. Czasem powstawały sklepy internetowe, innym razem były to strony na których prezentowany był jakiś produkt czy też usługa. Ale powstały również takie strony jak yahoo!, która była katalogiem innych stron. W czasach kiedy nie istaniało google, znalezienie czegokolwiek było znacznie trudniejsze, niż obecnie. Więc katalogi byly bardzo pomocnymi narzędziami. Ale yahoo musiało na czymś zarabiać i wtedy wymyślono, że można przecież użytkownikowi wyświetlać reklamy innych firm.
Internet zaczął rozwijać się jeszcze szybciej, a ilość stron rosła w ogromnym tempie. Jak wiadomo każda nowość, typu telewizja, kolej czy transport samochodowy potrzebowały dziesięcioleci, by się upowszechnić – internet potrzebował zaledwie kilku lat, by na zawsze zmienić nasz świat. Szybko okazało się, że popularna strona może dawać ogromne zyski jej właścicielowi. W czasach przed google, szczególnie istotna była nazwa samej domeny. Wiele osób szukając informacji, poprostu wpisywało w pasku przeglądarki różne adresy – licząc, że trafią na to, czego poszukują. Przykładowo szukając informacji o myszoskoczkach ktoś zapene wpisałby gryzonie.pl – albo inne tego typu domeny.
Bardzo popularne i powszechne nazwy, typu: bank, apteka, nieruchomości, itp – generowały setki odwiedziń bez potrzeby inwestowania w reklamę. Ludzie sami wpisywali te nazwy szukając odpowiedniej strony. To jednak odbiło się negatywnie (moim zdaniem) na dalszym rozwoju internetu. Pojawiły się pierwsze spektakularne zakupy domenowe. Firmy z większą ilością gotówki zaczęły kupować domeny, które były popularne, płacąc osobom, które wcześniej je zarejestrowały. I tak osoby, które weszly w posiadanie domeny za przykładowo 200 dolarów – mogły ją sprzedać za kilkaset tysięcy, a w niektórych przypapdkach nawet powyżej miliona dolarów (np. nie tak dawno sprzedano domenę pizza.com za 2,6 miliona dolarów).
Po tym było już tylko gorzej. Wraz z taniejącymi cenami rejestracji domen, pojawiało się coraz więcej osób, które rejestrowaly domeny tylko po to, by komuś je później sprzedać. Pojawiła się zupełnie nowa gałąź gospodarki – handel domenami. Dla niektórych stał się to zawód uprawiany codziennie – przynoszący takiej osobie bardzo duże zyski. Takie osoby często spędzały długie godziny z szukaniem wolnych jeszcze wartościowych (potencjalnie) domen. Licząc na to, że za jakiś czas ktoś zapłaci im za nie znacznie więcej. Co gorsza, większość tych osób zaczęła te domeny kupować właśnie tylko po to. Okazuje się, że nawet nie wysilają się, by cokolwiek na takiej domenie się znajdowało – tj. stoją one puste, bez żadnej strony, albo jedynie z informacją, że są na sprzedaż. Od jakiegoś czasu istnieją nawet specjalne programy partnerskie, które pozwalają na wyświetlanie reklam na „pustych” domenach. A zatem wchodzimy na taką domenę, a jedyne co na niej znajdziemy, to reklamy przedstawione nam w postaci linków (np. program sedo).
Ja postrzegam to zjawisko bardzo negatywnie. Niektóre osoby idą nawet w tym kierunku, że wykupują specjalnie nazwy firm, czy też nazwy np. nowo powstających seriali i programów telewizyjnych. Wykorzystują swoje dojścia lub naiwność pracowników w telewizji – tylko po to, by dowiedzieć się nazwy programu, zanim ten zostanie oficjalnie ogłoszony. Kupują taką domenę, a następnie liczą na krocie z jej sprzedaży. Podobnie było z domenami na euro 2012 - po ogłoszeniu, że będziemy organizatorami ilość zarejestrowanych domen mających coś wspólnego z Euro 2012 urosła diametralnie do niewyobrażalnych rozmiarów. Gdy już emocje opadły, część osób pozbyła się domen zarejestrowanych „na szybko”, bo okazało się, że nie znalazły one nabywcy – zazwyczaj dlatego, że były mało atrakcyjne.
Jak dla mnie, jest to biznes na pograniczu dobrego smaku i naciągactwa. Sprowadza się to do tego, że wiele atrakcyjnych domen, łatwych do zapamiętania „wisi” pustych – zamiast dać użytkownikom jakąś wartość. Przez to ludzie, którzy chcą zrobić coś ciekawego w internecie, muszą się sporo nagłówkować, by znaleźć wolną domenę, która jednocześnie będzie łatwa do zapamiętania i w jakiś sposób kojarzyła się z tematem na jaki będzie dana witryna. Właśnie dlatego gryzonie nazywają się gryzonie. W 2004 roku, kiedy zastanawialiśmy się nad nazwą witryny większość domen ze słowem gry było już zajętych. Szczęśliwie okazało się, że gryzonie byly wolne. Podobnie ma się sprawa z letspuzzle czy gameonade – te strony mogłyby się nazywać zupełnie inaczej, gdyby nie to, że bardziej atrakcyjne domeny były już zajęte.
Tylko raz…
Mnie zdażyło się tylko raz kupić domenę od kogoś. A to właśnie przez nieuwagę. Otóż gdy powstał pomysł na stronę z kartkami, wymyśliliśmy odrazu, że będzie się nazywała kokartki. Gdy to wymyśliliśmy zarówno domena kokardki jak i kokartki były wolne. Ale od momentu powstania pomysłu do czasu zrobienia strony i kartek, minęły dwa lata. W ciągu tego czasu domena kokardki.pl została już zajęta. Nie pozostało nam nic innego niż kupienie jej od osoby, która weszła w jej posiadanie. Oczywiście nie było na niej żadnego wartościowego portalu. Myślałem, że taka domena nie może dużo kosztować, skoro nic na niej nie ma – a na dodatek do czego ktoś inny mógłby ją wykorzystać? Sprzedawać kokardki przez internet? Gdy jednak zaproponowałem kilkaset złotych, okazało się, że jestem daleko od oczekiwań właściciela. Ostatecznie udało się „wynegocjować” kwotę kilkutysięcy złotych – i za tylę tą domenę kupiliśmy. A tylko dlatego, że nie zarejestrowaliśmy jej odrazu gdy wpadliśmy na pomysł. Teraz niestety każdy pomysł rozpoczynamy od sprawdzenia domen i jeśli są wolne, od ich rejestracji – by w przyszłości nie mieć podobnych problemów.
Gdy dzisiaj zapytano mnie o możliwość kupna jednej z moich domen, byłem już świadom tego, ile taka domena może kosztować u zawodowych sprzedawców. Oczywiście domena się nie sprzedała, bo cena była za wysoka – ale ja zanim kupiłem kokardki, też długo uważałem, że cena jest za wysoka :) Zresztą nadal tak uważam, ale takie jest prawo rynku. Coś jest warte tyle, ile ktoś za to zapłaci.
Cieszmy się, że nie dzieje się tak samo z chlebem – bo ktoś wykupiłby cały chleb w sklepie, a potem sprzedawał nam po kilkukrotnie większych cenach. To by dopiero było przykre… a bez domen można żyć.
Uważam, że handel domenami to swego rodzaju mutacja wirusa, jakim jest internet – w mojej opini bardzo przykra i szkodliwa mutacja.
Pozdrawiam
Michał Cieślak, Bezsens.info
Position: relative i skalowanie okna przeglądarki Internet Explorer
Ponieważ dzisiaj napotkałem dosyć denerwujący problem podczas pracy przy Letspuzzle.com i straciłem sporo czasu na znalezienie rozwiązania, postanowiłem je tutaj umieścić, gdyby jeszcze ktoś tego szukał. Chodzi o problem związany ściśle z przeglądarką Internet Explorer (u mnie działo się to w IE7) i elementami ustawionymi w css jako position: relative.
Gdy w Explorerze umieścimy takie elementy i zaczniemy zwiększać lub zmniejszać okno przeglądarki, owe element będą zachowywały się bardzo dziwnie – a dokładniej pozostaną w miejscu, w którym były – natomiast wszystkie inne elementy strony przemieszczą się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Tak jest np. jeśli strona jest wyśrodkowana w przeglądarce i pasy powstające po bokach zmniejszają się w chwili zmniejszania okna przeglądarki. Wtedy cała strona się przemieszcza, a niestety elmenty ze wspomnianym ustawieniem position na relative, pozostają w miejscu – dając efekt podobny do ustawienia position: fixed.
Rozwiązanie okazuje się dosyć proste :)
Wystarczy umieścić w stylach znacznika body również position:relative; i problem powinien zniknąć.
A zatem rozwiązanie może być podobne do tego:
<style>body {position: relative;}</style>
Mam nadzieję, że komuś się przyda.
Pozdrawiam
Michał Cieślak